Bruksela, Mińsk czy Kijów?

Pokłóciłem się kiedyś z bratem o buty. Kupiłem sobie nowe, białe adidasy z przyczepioną doń piłką. Istny powód do szpanu. Następnego dnia mój brat kupił sobie takie same. Oj, była awantura. Jak to, czemu takie same? Innych nie było? Czemu zgapiasz?!

Zgapił. Zgapił tak samo jak prezydent, który chce jechać tam gdzie premier jedzie. Nie ma innych miejsc? Po co się dublować? Załatwmy dwie sprawy w tym samym czasie. Jeden z panów niech jedzie do Brukseli, a drugi na przykład na Białoruś, albo na Ukrainę. Tam też jest dużo do zrobienia.

Kiedy jeden będzie rozmawiał o zmianach klimatycznych na świecie, drugi może w tym czasie obalić dogorywający reżim Łukaszenki. Albo zjednoczyć parlament na Ukrainie i nie dopuścić do przedwczesnych wyborów.

Jakaż by to była chwała, jaki splendor. Obalił Łukaszenkę! Nobla mu! Zjednoczył polityków ukraińskich! Dajcie honoris causa! Ja sam poważnie bym się zastanowił zanim wyleciałbym do Brukseli. Europejskich szczytów będzie jeszcze wiele, a białoruski reżim obala się tylko raz.

A wracając do butów, to już dawno wybaczyłem bratu. Wszak od zerówki minęło bardzo dużo czasu.